Droga Antalya Istanbul

Gdy już wręczyłem Panu zielony banknocik 20 lirowy i zostałem obsypany podziękowaniami nastąpiła upragniona dłuższa przerwa, kiedy nic do siebie nie mówiliśmy. W promieniach zachodzącego słońca skrywającego się za taflą słonego śródgórskiego jeziora minęliśmy miasteczko Burdur. Było już ciemno. Skierowaliśmy się na Afyon. Kierowca otworzył lekko szyby w wozie. Powiało świeżym, acz troszkę rześkawym powietrzem. Zrobiło się przyjemnie. Lecz po 15 minutach zacząłem odczuwać chłodek, który przerodził się w prawdziwe lodowate podmuchy. Minęliśmy baner informujący, iż temperatura na zewnątrz wynosi 12 stopni. To akurat nie dziwne, bo wjechaliśmy w anatolijski interior, gdzie dzienne amplitudy temperatur są znaczne. Wówczas o tym zapomniałem i jechałem tylko w t-shircie. Jednak nie odzywałem się, tylko powoli zacząłem sie trząść. Pan w końcu to zauważył, przymknął szybę z mojej strony i zahuczał, czemu się nie mówię, że jest mi zimno. Po czym ni stąd ni zowąd pyta mnie, czy Polacy swobodnie uprawiają seks. Czy robimy to przed ślubem, czy meżczyźni regularnie chodzą do burdeli? Dlaczego do jasnej cholery zawsze Turków interesuje seks innych narodów. Odpowiedziałem chłodno i stanowczo, iż w Polsce te kwestie przynależą do sfery indywidualnej każdego człowieka, więc ciężko mi się na ten temat wypowiadać w sensie ogólnym.

Nagle na zakręcie stanęliśmy. Pan się ucieszył, ponieważ dojrzał zwijających już się sprzedawców zielonych, małych śliweczek. Przyznać trzeba, że są pyszne, lekko kwaskowate. Naturalnie zostałem poczęstowany i zjadłem chyba z połowę tego, co kupił. Ot gest w Turcji, to jednak gest.  Dobrze w sumie, że się te śliwki napatoczyły, Pan zapomniał o polskim seksie. Dojeżdżaliśmy do Kutahyi. Popatrzyłem na mapę. Hm… w takim tempie to wyląduję w Stambule w połowie nocy. I co ja ze sobą zrobię. Kutahya się zbliżała, widać to było po rozrzuconych wzdłuż drogi warsztatach ceramicznych. Kiedy oglądamy wspaniałe zabytki sztuki osmańskiej, prawie zawsze zachwycamy się nad pięknymi kafelkami, zwykle w odcieniu turkusowym przechodzącym w zielony. Takie produkują w Izniku. Kutahya zaś, jest nie mniej znanym centrum ceramiki. Tutaj jednak bardziej masowej i przemysłowej, niż ozdobnej. I tak zagaiłem temat do rozmowy, aby przerwać wreszcie tę krępującą ciszę. A mój kierowca znów mnie zaskoczył. Rany… oznajmił, że ma znajomego w mieście, to mnie zawiezie do warsztatu i wybiorę sobie, co chcę. Tak o północy??? Zajedziemy do niego, zbudzimy, a on uśmiechnięty z radością nas przyjmie??? Pan z rozbrajającą szczerością przytaknął. Odparłem, że nie wiem, czy zmieścimy to w wozie, poza tym będę miał potem problem z przetachaniem tego po Stambule i powrotem do Polski. 10 minut zajęło mi wybicie mu tego pomysłu z głowy…

W Kutahyi stanęliśmy na chwilę w centrum, bo mojemu kierowcy zachciało się lodów. Ja również otrzymałem. Były dobre, słodkie, takie ciągnące się jak krówka. Sprzedawca uśmiechnął się do nas i pytał, gdzie jedziemy. Odparliśmy że do Stambułu. Ukradkiem spojrzałem na zegarek. Mój Pan dostrzegł to. Wsiedliśmy do wozu. I znowu pretensja, że miał nadzieję pokazać mi po drodze tyle ciekawych rzeczy, że jest zmęczony, a ja go popędzam i tylko słyszy: „Git, git!”, co znaczy „Jedź, jedź!!!”. Cóż, nie miałem już siły odpowiadać, więc zbyłem uwagę milczeniem. Przed miasteczkiem Bilecik zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpie na posiłek. Zjedliśmy mercimek corbasi, czyli zupę z soczewicy, a na drugie kurczaka z pilavem, tzn. ryżem z orzechami. W knajpie pusto, w końcu już było po drugiej w nocy. Telewizor na ścianie się tlił i leciały powtórki z piłkarskiej ligi tureckiej. Mnie się już oczy zamykały. Jechaliśmy dalej.

Bilecik [czyt. Biledżik] to miejsce szczególne dla historii Turków. Tutaj niedaleko w miasteczku Sogut Osman Gazi w 1300 r. ogłosił się emirem. Od niego formalnie zaczęła się dynastia sułtanów osmańskich. Bilecik był pierwszym większym ośrodkiem miejskim zdobytym przez Osmanów 2 lata przed ustanowieniem sułtanatu. Sam Osman Gazi zmarł prawdopodobnie w Bursie, krótko po jej zdobyciu lub w trakcie wojny. Działo się to w 1326 r. Pochowany jest tam, w pierwszej stolicy Imperium Osmańskiego. Ciekawostką jest fakt, iż jego syn – Sułtan Orhan (otworzył dla Turcji Bałkany) ma swoją turbe, czyli grób w Bileciku. Dlatego dla społeczności lokalnej jest to takie minicentrum pielgrzymkowe. Turbe nie zobaczyliśmy, bo noc. Ponadto Pan oświadczył, że jest Kurdem i alewitą i go to w ogóle nie obchodzi. Było już po trzeciej, kiedy dojechaliśmy na autostradę z Ankary do Stambułu. Na parkingu Pan powiedział, że musi się przespać. Zaproponował, abym poszedł do tyłu i się rozłożył. Skorzystałem, a co?  Zasnąłem natychmiast utulony przez żółte i różowe sukieneczki od tańca brzucha. Obudziłem się 3 godziny później. Zbudziłem też stanowczo kierowcę. Pojechaliśmy dalej. Słoneczny dzień, zbliżamy się do Bosforu. Przejechaliśmy przez tzw. drugi most bosforski im. sułtana Mehmeda Zdobywcy. Jest to płatny most, ale za to jakie widoki. Na jednym i drugim brzegu cieśniny porozrzucane yali, czyli domy rekreacyjne niegdyś osmańskich paszów, dziś republikańskiej elity. Domki malowniczo położone na zboczach wśród drzew o majowej zieleni. Dojechaliśmy do dzielnicy Sisli i tam się pożegnaliśmy. Chyba w sumie i tak wygrałem, bo oprócz przejazdu miałem catering w postaci śliweczek, migdałów, lodów. Ale zapamiętałem z tej podróży jedno… nigdy nie należy jechać autostopem na odcinek dłuższy, niż 100 km, jeśli chcemy się cieszyć tym autostopem.

Zobacz fotorelację z podróży