Z całej grupy monastyrów kachetyjskich chyba najbardziej majestatycznie położony jest ten w Alaverdi. Dokładnie pośrodku równiny alazańskiej, wśród pól. Biegnie do niego asfaltowa droga, zero drzew, za to na drugim planie kłębiące się chmury przemieszane z zielonymi stokami Kaukazu. Czasami człowiek nie jest pewny, czy widzi obłok, czy ośnieżony szczyt leżący hen gdzieś na granicy z Dagestanem. Cały ten krajobrazowy galimatias tworzy niepowtarzalną aurę. Monastyr Alaverdi położony na prawie zupełnym odludziu to jeden z kolejnych ważnych punktów, które należałoby odwiedzić. Nie mówię tu „zaliczyć”, bo w tym miejscu warto zatrzymać się na dłużej, niż tylko wyskok, fotka cyk i jedziemy dalej. Kompleks został założony przez jednego z 13 tzw. Ojców Syryjskich w VI w. n.e. Zresztą na każdym obiekcie, który miał coś wspólnego z owymi tajemniczymi misjonarzami jest miniatura lub ikona przedstawiająca świątobliwych mężów. Jest to druga co do wysokości świątynia w Gruzji (pierwsza to Sveti Cchoweli w Mcchecie, do której zajrzymy niebawem). Co roku, w drugiej połowie września odbywa się w okolicach festiwal Alaverdoba, którego kulminacyjny punkt przypada na 28 dzień tego miesiąca – dzień św. Jerzego – zresztą fundatora Monastyru Alaverdi. Święto związane jest ze zbiorami… zbiorami czego? Nietrudno się domyśleć. Kompleks sakralny leży w tej części równiny, gdzie zaczęto uprawiać winorośl najwcześniej w historii regionu. A więc wino…wino i wino… Ja wolałem jednak popatrzeć na kompozycje pól, kopuły monastyru i kłębiących się chmur nad stokami Kaukazu…
Zwiedzając kolejne monastyry i zagłębiając się w ich historię nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż za powstaniem każdego stała jakaś ogólna siła sprawcza. Za każdym razem, gdzieś tam przewijało się tajemniczych 13 Ojców Syryjskich. A to w Ikalto założycielem był Zenon, w Alawerdi – Józef. W czekającym nas jeszcze Nekresi – Abibos. Potem jeszcze Sziomgwime – Szio, w Stepancmindzie w górach – Tadeusz, no i jeden z bardziej znanych – założyciel kompleksu w Garedży – Dawid. Wszyscy będący członkami tajemniczego kręgu 13 świętych mężów. Wszyscy przybyli do ówczesnej Iberii mniej więcej w tym samym czasie w VI w. n.e. Można powiedzieć, że zrewolucjonizowali życie monastyczne pod Kaukazem, które do czasu ich przybycia w zasadzie nie istniało w tych rejonach. Mówi się potocznie o Ojcach Syryjskich, ponieważ przybyli z Syrii. Naprawdę byli Asyryjczykami – przedstawicielami sławnego starożytnego ludu semickiego. „Żywoty Ojców Syryjskich”, powstałe najpóźniej w I poł. X wieku i poddawane następnie redakcji i weryfikacji przez arcybiskupa Mcchety Arseniusza II, należą do najważniejszych zabytków wczesnej literatury gruzińskiej. Są również źródłem powtarzanych następnie w opracowaniach hagiograficznych informacji o świętych. Z całą pewnością można stwierdzić, iż krąg 13 mnichów zaszczepił na Kaukazie tradycję monastyczną rodem z Bliskiego Wschodu.
Wyjeżdżając z Alaverdi zabraliśmy dodatkowego pasażera, młodą kobietę, szykownie ubrana i umalowaną. Pewnie dlatego nasz „kierownik” stwierdził, że to „propozycja nie do odrzucenia”. Pani nie wysiadała na naszej drodze do kolejnego wspaniałego zabytku, tylko 10 km w drugą stronę. Ale co tam… pojedziemy dłużej, pomożemy Pani, no bo co ona zrobi na tym pustkowiu? Poza tym my jako pasażerowie zapłaciliśmy stawkę ryczałtową, zatem kilometry nie bardzo nas obchodzą. W wozie Pani nie odezwała się ani słowem. Siedząc z przodu zerkałem od czasu do czasu w lusterko i podziwiałem misternie utkany makijaż, w mojej ocenie zbyt ciężki, zdaniem innych jednak bardzo delikatny. Po odstawieniu na miejsce młodej dziewczyny poszusowaliśmy dalej w kierunku Monastyru Gremi. To kolejna wizytówka Kachetii. Znany z seledynowego koloru kopuł. Żywcem jakby przeniesione z perskich meczetów. Hm… a podobno Persowie to tylko niszczyli, zatem od kogo był brany ten wzór? Samo Gremi przez prawie 200 lat było stolicą Kachetii, przed Telavi. Tak, po rządach Mongołów nie było jednej Gruzji, a Kachetia, jako dzisiejsza jej największa kraina stanowiła wówczas oddzielne państwo. Do dziś zachowały się tylko ruiny. Bowiem w 1616 r. najazd perski (ho…ho…) zniszczył dosłownie wszystko. Ostał się monastyr zbudowany na wzgórzu i pełniący również funkcje obronne. Zbudowana na bazie czworokąta w 1565 r. posiada oprawę ceglaną, ale wyłącznie jako element dekoracyjny, sam macałem i sprawdzałem. Przyznaję, iż z zewnątrz prezentuje się fantastycznie. Wewnątrz mnóstwo fresków, lecz żaden z nich nie wybija się ponad to, co już obserwowałem. Warto jednak wspiąć się, aby podziwiać wspaniałą panoramę całej równiny alazańskiej. My także widzieliśmy ogromną chmurę deszczu jaka nawiedziła najpierw Telavi, zaś teraz stopniowo przesuwała się w naszym kierunku. Sunący czarny dywan z charakterystyczną zamglona poświatą milionów kropel padających na poletka winorośli. Na pobliskim wzgórzu ostały się jeszcze fragmenty murów. Powstawały stopniowo na przestrzeni trzech wieków, ich przebieg odpowiada kształtowi wzgórza. Do murów podprowadzony został tunel, którym transportowano wodę. Czas zejść na dół i jechać przed siebie, może uda się uniknąć deszczu…
Do kompleksu Nekresi droga okazała się niezwykle interesująca. Jechaliśmy naszą wspaniałą „gablotką” pośród pól winnych i kukurydzianych. Zbliżaliśmy się do gór. Po prawej stronie na zboczu, hen wysoko majaczyły czerwonawe dachówki. To był nasz cel. Marzyliśmy o tym, aby wspiąć się tam na naszych własnych nogach. Chmura deszczu jednak nieubłaganie nadchodziła. Wybór padł więc na marszrutkę, która za 1 lari od łebka zawozi na górę, zaś po 30 minutach przywozi z powrotem na dół. Własnym samochodem wjechać do Nekresi nie można. Zaparkowaliśmy zatem w cieniu, bo słońce cały czas jeszcze dawało do wiwatu. Obok stały dwie marszrutki i grupa izraelska. Duża grupa. Oho…musimy się zabrać, nie będziemy czekać pół godziny. Kierowca nas nie wpuścił i kazał kupić bilety w okienku. W tym kraju czasami panuje dziwna mieszanina zwyczajów. Zatrzymać pojazd można dosłownie wszędzie, nie tylko na przystankach, ale bilet to trzeba kupić u pani w okienku. Melanż Wschodu i sowieckich czasów. Minęliśmy biegiem opiekunkę grupy i wśród lasu rąk dostaliśmy bilety. Po czym szybciutko do wozu, aby nikt nas nie podsiadł. Jedziemy. Droga o nachyleniu 45 stopni, wyprofilowane zakręty, które sprawnie mijaliśmy, no nie wiem, czy Sandro chciałby jechać po czymś takim? Dojechaliśmy na miejsce i się niebo ściemniło. Wspaniała panorama na równinę Alazani. Sam kompleks jest w połowie czynny, żyją tam zakonnicy. Zachowały się tam zabudowania i ruiny z różnych okresów, jak na przykład mała bazylika z IV wieku (jedna z najstarszych bazylik w Gruzji), pałac biskupi z VIII-XIX wieku, XVI-wieczna wieża, pozostałości innych zabudowań mieszkalnych i gospodarczych, a także małe kaplice. Miejsce kojarzone jest także z jednym z 13 Ojców Syryjskich – Abibosem, który ponoć spędził tu ostatnie chwile swojego życia. Z drugiej strony szkoda, że wjazd jest koncesjonowany, ponieważ w tak urokliwym miejscu było trochę tłoczno.