3 lipca 2013 r. Pora wyjeżdżać z Lagodechi w dalszą drogę. Nasz następny cel podróży to Telavi odległe o 80 km. Państwo Ciemnołońscy zawozili tego dnia psa na badania do Tbilisi i zaproponowali, że nas podwiozą do Gurjani. Skorzystaliśmy z okazji. Pożegnaliśmy się w tym miasteczku, a następnie marszrutką dotarliśmy do Telavi.
Już wcześniej mieliśmy upatrzony nocleg. Było to u Pana Meraba Mirolavy. Kierowca marszrutki podwiózł nas w zasadzie pod same drzwi. Dzwonimy. Nic. Drugi raz, też nic. Obeszliśmy obiekt dookoła na ile się dało i wołamy: „Gamardżobat”. Nikt nie wychodzi. Już mieliśmy odejść i zejść w dół do kolejnego guesthouse’u, a tu pojawił się starszy Pan. Jechaliśmy w ciemno, więc nie wiedzieliśmy, czy będzie wolny pokój. Okazało się, że domek jest pusty. Pan zmartwił się, że tylko na jedną noc przyjechaliśmy. Zaprowadził nas do oddzielnego domku przez swój ogródek. Co ciekawe zabudowania były wznoszone w latach 70-tych XX w. Czyżby już wówczas Państwo Miloravowie pomyśleli o biznesie turystycznym? Zapytaliśmy o to. Otóż w tamtych wspaniałych dla Gruzinów czasach wiele osób z całego obszaru ZSRR, które miały pozwolenie od władz, no i było ich stać, przyjeżdżały do Gruzji na wypoczynek. Zatrzymywano się albo u znajomych albo właśnie u rodzin gruzińskich, które gościły przyjezdnych w swoich domach. Niektórzy wówczas na fali prosperity zdecydowali się budować oddzielne domy tylko dla odwiedzających, posiadające kilka izb ze wspólną łazienką, ewentualnie jeden pokój z własną łazienką. Wspólna kuchnia, wspólny stół. Właściciele zachowują intymność we własnym domu, turyści w oddzielnym budynku. W rejonie Kachetii jest bardzo dużo podobnych rozwiązań pochodzących ze starych czasów.
Wchodzimy do środka, boazeria impregnowana, nad kominkiem wisi obraz przedstawiający perłę sakralną Kachetii, czyli Monastyr Alaverdi, akurat w aurze zimowej, panuje też lekki półmrok. Za drzwiami stoi lodówka Saratov z zamaszystą klamką pamiętająca czasy wczesnego Breżniewa. Zajrzałem do środka. No jednak nic tam nie umieścimy. Kuchnia malutka, ale funkcjonalna. Bierzemy pokój z własną łazienką. Cena 30 lari za osobę ze śniadaniem. Dobrze. Pan Merab pyta, po co przyjechaliśmy. Ha… może od razu załatwimy kwestię zwiedzania. W planie mieliśmy powłóczyć się po okolicznych monastyrach. Wybraliśmy zespół Szuamta, akademię Ikalto, monastyry Alaverdi, Gremi i Nekresi. Wszystko w jeden dzień. Pan Merab zadzwonił do swojego syna, który akurat miał wolne i mógł nas poobwozić po okolicy… za 80 lari. Zapytałem, czy za 70 by nie dało. Tyle mieliśmy na to w budżecie. Pan Merab uśmiechnął się i rzekł: „Ty dobrze znasz ceny.” Przytaknąłem, bo co miałem zrobić. Przed wyjazdem dzień i noc studiowałem Internet, szperałem. Dobrze jest orientować się, aby nie przepłacić. Rozpakowaliśmy się. Wkrótce pojawił się Sandro – syn właściciela i zaprosił nas do swojego wypasionego merca z napędem hybrydowym…