Z Odessy wyjechaliśmy w połowie dnia. Nie będąc pewnym, czy drogi nie ucierpiały podczas ostatniej zimy, przypuszczałem, że zajedziemy do Ałuszty późnym wieczorem. Miło się rozczarowaliśmy, ponieważ zarówno w Mikołajowie, jak i w Chersoniu i na samym Krymie drogi są przyzwoite, zatem stówką (tyle ograniczenia ma autokar) można spokojnie jechać. W krymskim Symferopolu zaczyna się pewna ciekawostka. Z tego miasta do Jałty na wybrzeżu prowadzi linia trolejbusowa. Jest ona najdłuższa na świecie, ponieważ liczy 126 km. Zabawne jest to, że niektóre trolejbusiki pamiętają jeszcze czasy Chruszczowa, mają ponad 50 lat i świetnie się trzymają. Ot sprzęt typu „gniotsja, nie łamiotsja”. Szkoda, że nie było okazji przejechać się takim przypominającym nasz „ogórek” pojazdem. Problem z trolejbusami na tej trasie jest też taki, że nie ma wydzielonego dla nich osobnego pasa. Całe szczęście są zatoczki na przystankach, zatem pyrkamy za nim w sznurze samochodów do najbliższej stojanki.
W Symferopolu leżącym w centrum półwyspu kończy się step. Zaczynają się góry. Wjeżdżamy na Przełęcz Angarską i klimat oraz roślinność zmienia się momentami, pojawiają się cyprysy, karłowate modrzewie, tak jakbym się przeniósł nagle do południowych Włoch, czy Grecji. W powietrzu unosi się zapach lawendy. W uszach nam lekko świszczy, bo zjazd z przełęczy na wybrzeże zajmuje ok. 20 minut, a spadamy z wysokości ok. 1 100 m n.p.m. Podjeżdżamy pod hotel. Moją uwagę przykuł zaparkowany opodal samochód. Sami zobaczcie co miał na blachach? Niektórzy liczą skasowane auta, inni autobusy, a ten liczył skasowane…Babuszki??? Wiedźmy przydrożne??? Sam nie wiem.