Troccy Karaimi

Krymskie czebureki na dłuższą chwilę pewnie przestaną miło rozpływać się w naszym podniebieniu. Ale jest na to sposób. Przy okazji odwiedzin Wilna zawsze wpada się do pobliskich Trok. Piękny zamek zbudowany ponoć przez Księcia Witolda położony przepięknie nad jeziorem, no i Tatarzy osiedleni tam przez tegoż Księcia Witolda za zasługi w obronie kraju przed Krzyżakami. Troki jednak, a może przede wszystkim, słynne są z tego, iż zamieszkuje je społeczność Karaimów.

Karaimi to nie Tatarzy chociaż etnicznie są spokrewnieni. Posługują się językiem starotureckim zapisywanym alfabetem hebrajskim. Ale nie są to też Żydzi, o czym już wiedzieli Niemcy w czasie ostatniej wojny zostawiając w spokoju Karaimów Litewskich, Halickich, no i Krymskich. Dzisiejsi Karaimi noszą w sobie echo świetności Kaganatu Chazarskiego z wieków VI – X n.e., państwa tureckiego ze stolicą na Krymie. Przyjęło ono prawdopodobnie w VIII w. zmodyfikowaną wersję judaizmu od dwóch misjonarzy z Bliskiego Wschodu. Karaimizm z sekty żydowskiej stał się odrębną religią, która przyswoiła elementy chrześcijaństwa i islamu. Dość powiedzieć, że panteon proroków u Karaimów kończy się na Jezusie i Mahomecie. Obaj ostatni prorocy są uważani za zwykłych ludzi bez atrybutów boskich, jak to jest w przypadku Jezusa u chrześcijan. Najważniejszy jednak jest Mojżesz.

Pierwsze rodziny karaimskie zostały sprowadzone do Trok także przez Księcia Witolda pod koniec XIV w. Do dziś tam żyją. Nasza gospodyni w Juwaryszkach pod Trokami urządziła mojej grupie wieczorną ucztę z muzyką. Głównym specjałem były właśnie karaimskie czebureki. Duży, ponad piętnastocentymetrowy pieróg z mięsem baranim i domieszką kapusty. Hm… pycha, ale był tak sycący, iż więcej niż trzy to się zjeść nie da. Następnego dnia rano wygospodarowałem trochę grupie czasu wolnego i zaproponowałem, żeby zwiedzić w Trokach świątynię karaimską – kienesę. Wizytę trzeba było wcześniej zaplanować. Punktualnie o 9.00 pojawiliśmy się pod domem Hazana – osoby, która przewodniczy nabożeństwom. Ale jak to na Wschodzie, o 9.00 to myśmy jemu zrobili pobudkę. Co więcej, hazan był chyba trochę zły na naszą wizytę. Cóż, wiadomo że wszędzie czas nie płynie tak samo. W końcu wyszedł ubrany w czarną szatę zwaną „dżubbe” z „biorkiem” na głowie – rodzajem kołpaka. Weszliśmy do środka budynku przypominającego bryłą synagogę. Poproszono nas, żeby nie robić zdjęć. Wewnątrz zwróciliśmy się w stronę południową, gdzie zainstalowany był hechal – ołtarz. Z boku pokryty językiem karaimskim, ale co ciekawe w alfabecie łacińskim. Samo Pismo Święte nazywane przez Karaimów „Sefer-tora” było schowane w drewnianych puszkach za ołtarzem. Hazan pokazał nam je. Wnętrze wypełnione było ławami, wierni w czasie nabożeństwa zwróceni są w stronę ołtarza wskazującego na kierunek Jerozolimy. Naturalnie nad nami znajdowała się antresola dla kobiet.

W karaimiźmie jak i w islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno. Do świątyni nie przychodzi się, żeby flirtować, tylko żeby się modlić. Szkoda, że przez opóźnienie mieliśmy tylko 40 minut na posłuchanie historii tego niewątpliwie interesującego narodu.

IMG_6248