Całą noc tak dudnił deszcz o blachy domów w Kuching, iż nie mogliśmy spać. Chyba ze strachu. A tu o 4.20 nad ranem trzeba wstać, aby porządnie przygotować się do wyprawy w głąb wyspy. Lało i lało. Do przystanku autobusowego w centrum miasta mieliśmy piechotą ok. 25 minut. Normalnie to nic, ale w tej ścianie deszczu?
Przemyślałem kwestię i opracowałem plan szybkiego przemieszczenia się pod różnymi dachami i arkadami. Plan wspaniały, gdyby nie to, że pierwsze 3 minuty marszu jednak pod gołym niebem. Wokół ciemno, cały czas pada rzęsiście. To wystarczyło. Dopadliśmy pod zadaszenie, ale i tak już cali byliśmy mokrzy. Szczęściem, nagle deszcze zaczął ustępować. Jako tako dotarliśmy do autobusu. Tam kolejna niespodzianka w postaci idealnie wychłodzonego wnętrza. Kasia poprosiła kierowcę o wyłączenie nawiewu. Ten o dziwo się zastosował, chociaż po minie widziałem, iż kompletnie nie rozumie co klima ma wspólnego z mokrym i wychłodzonym ciałem?
Nasze wczesne wstawanie i całe machinacje, aby zdążyć na autobus podyktowane były chęcią zobaczenia orangutanów w Parku Semmenggoh oddalonym o kilkanaście kilometrów od Kuchingu. To jedno z trzech centrów rehabilitacji orangutanów na malezyjskiej części Borneo. Kiedyś tutaj koncentrowała się cała praca związana z przywracaniem zwierząt do naturalnego środowiska. Dziś jednak proces ten został rozdzielony pomiędzy Semmenggoh i drugi ośrodek w Matang.
Obecnie w Semmenggoh prowadzi się badania nad życiem orangutanów i tutaj następuje ich ostateczna integracja z dżunglą. Polega to na tym, iż ośrodek usytuowany jest w lesie bez żadnych ogrodzeń. Małpy żyją w dżungli pojawiając się na sesjach karmienia. Niektóre z nich przychodzą. Niektóre inne już nie, bo prowadzą samodzielny tryb życia w lesie równikowym.
Na taką planowaną sesję karmienia chcieliśmy właśnie dotrzeć. Na drodze powitał nas miły Pan, skasował po 30 ringgitów za osobę. Szliśmy w lekkim deszczu drogą utwardzoną poprzez las, aż dotarliśmy do krytej dachem przestrzeni. Nagle jak spod ziemi wyrósł nam już znany nam Pan i oznajmił, iż o 11.30 wyruszymy na spotkanie z orangutanami. Do tego czasu zebrała się grupa kilkudziesięciu osób. Po kilku minutach prelekcji ruszyliśmy wszyscy. Padało. Na miejscu przygotowane już były banany i rozpoczęło się nawoływanie. Nawoływali, nawoływali… i nic. Nikt nie przychodził. Nic się nie działo. Pracownicy parku w końcu zaprosili nas na popołudniową sesję, tłumacząc to tym, iż prawdopodobnie z powodu deszczu małpy teraz dopiero śpią. Fakt faktem, że ostrzegano nas, że nie zawsze przychodzą, zaś teraz, kiedy jest sezon na owoce może tak być regularnie.
Byliśmy naprawdę zawiedzeni. Być na Borneo i nie zobaczyć ani jednego orangutana w naturze? To tak jak odwiedzić Paryż i nie natrafić na Wieżę Eiffla.
Wtem nadeszła niepodziewanie dobra nowina. Ok. 1 km od nas, niedaleko gruntowej drogi dojazdowej do ośrodka, pojawiła się duża samica z przerośniętym młodym. Mama miała ok. 15 lat, a młode, to już nie takie młode, bo sześciolatek. Młode orangutany odłączają się od matek właśnie w wieku 6 do 8 lat. Kiedy dotarliśmy zobaczyliśmy je…
ZOBACZ FILM Z ORANGUTANÓW: https://youtu.be/th3fFmMU1vc