Miasteczko Matara i znajdujący się opodal przylądek Dondra to najbardziej na południe wysunięte rejony Sri Lanki. Miejsca te, jako leżące na drodze z Hanbantoty do zabytkowego Galle zwykle przejeżdża się bez zatrzymania. Można także z tego miejsca popłynąć na obserwacje wielorybów na otwartym oceanie. Jest też parę luksusowych hoteli o mniej lub bardziej kiczowatym wyglądzie. Dalej w stronę Galle zwykle tabuny autokarów zatrzymują się w miejscowości Ahangama. Miejsce to „słynie” z jednej rzeczy. Mowa tu o lokalnych mieszkańcach, którzy łowią sardynki siedząc na bambusowych palach wbitych w dno około 20-30 metrów od brzegu. Owi rybacy potrafią bambusową wędką wyciągać do 1 000 sardynek na godzinę. Samo łowienie polega na wywijaniu wędką przez cały czas. Nie zarzuca się wędki i nie czeka aż coś wpadnie, tylko miesza, miesza i miesza. Tyle tradycja. Niestety dziś wygląda to troszkę inaczej. Widzieliśmy podjeżdżający autokar wypełniony żądnymi wrażeń „poszukiwaczami autentyczności” z aparatami na brzuszkach. Na plaży nie działo się nic. Wtem biegnie…biegnie mały, smagły człowieczek i z zapałem wsiada na kij, bierze wędkę i łowi. Aparaty w górę, sesja (dziś byśmy nazwali to „ustawka”), po czym ryby chyba nagle przestały brać, bo człowiek zerwał się z kija i podbiegł do grupki „poszukiwaczy autentycznych przeżyć” żądając zapłaty za wykonaną pracę. Coś tam chyba dostał, ponieważ po odjeździe autobusu mielił pomarańczowe i różowe banknoty w ręku. Ot zderzenie wieloletniej tradycji z mackami turystyki masowej. My też pojechaliśmy dalej…
