Czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda przesłanie paczki, faksu, czy maila? Pytam o sam proces… impuls i po sprawie? Ha… okazuje się, że to nie takie proste, zwłaszcza na Ukrainie. Tego dnia wyjazd był o 4.00 rano. Nadszedł czas powrotu. Wjechaliśmy na Przełęcz Angarską, potem zjechaliśmy do Symferopola. Wschód słońca przywitał nas na krymskim stepie wzdłuż budujących się tatarskich jurt, ale tych z cegły.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Autonomicznej Republiki Krymu, na granicy zatrzymali nas milicjanci. Halo… przecież nic nie zrobiliśmy. Ale oni nie chcieli łapówki, tylko pokazali nam pismo od naczalnika kolei. Otóż skradziono 4 środki transportu. Podano numery rejestracyjne. Milicjanci powiedzieli, abyśmy przekazali to pismo na posterunek w odległym o 200 km Chersoniu, bo oni nie mają ani telefonu ani faksu ani komputera. Hm… zatem tak wygląda przesłanie faksu??? 2 godziny i po sprawie. Faktycznie impuls. Nasz autokar był tym „kablem przesyłowym”? Czuliśmy wibracje, zwłaszcza te silniejsze z powodu dziur na drodze. Od teraz wiem, że faks, czy mail to taka duża, żółta Bova na 51 miejsc. Gorzej, że dojechaliśmy do Chersonia i przegapiliśmy posterunek milicji. Pisma nie oddaliśmy. Nasza równoległa grupa, która jechała 60 km za nami powiedziała nam potem, że ich zatrzymali przed Chersoniem z pytaniem o przesyłkę… A skąd oni wiedzieli, że mają cokolwiek dostać? Przecież Ci na Krymie podobno nie mieli możliwości kontaktu? Podejrzane…
Dalej trasa wiodła drogą regionalną (na mapie oznaczona jako żółta) i… i była dużo lepsza, niż krajówka, przyczepić się nie można. Tak dojechaliśmy do Humania. Potem zaczął się najgorszy odcinek przez Winnicę do Chmielnickiego, gdzie mieliśmy ostatni nocleg przed powrotem do Polski. Warte wspomnienia jest miasteczko Niemirów na tej trasie. W centrum stoi olbrzymi pomnik Lenina. Przed nim jest kościół rzymskokatolicki, za nim cerkiew prawosławna. Lenin wskazuje na kościół. W dole na lewo od kościoła zaczynają się zabudowania fabryki wódki Niemiroff – jednej z najbardziej popularnych na Ukrainie. Zatem Lenin między dwiema świątyniami wskazujący na obiekt sakralny z wódką w tle??? Do Niemirowa powinny być organizowane pielgrzymki wyznawców wszelkiej maści. Emotikon smile Dobry stan dróg na większości naszej trasy spowodował, iż przyjechaliśmy do Chmielnickiego o 18 wieczorem – 3 godziny wcześniej, niż zakładaliśmy. Więc kolacja o przyzwoitej porze i więcej czasu na wyspanie się po 14 godzinnej jeździe i przebytych 900 km.
Następnego dnia przed nami był już tylko powrót do Polski no i granica w Korczowej. Na Ukrainie była niedziela wielkanocna, u nas koniec weekendu majowego. Mieliśmy prawo przypuszczać, że postoimy sobie na przejściu granicznym. Aby uniknąć chociaż trochę dziurawej drogi, w Złoczowie nie pojechaliśmy prosto na Lwów, tylko wybraliśmy 20 km lokalną drogę dojazdową do szybkiej i ładnej szosy relacji Lwów – Kijów. No i był to błąd logistyczny, ponieważ dziury na tej trasie okazały się jeszcze większe. Jechaliśmy przez słynne Podhorce i Olesko, gdzie jest piękny zamek dobrą godzinę (z przerwą na sik-pauzę w polu). Po drodze także minęliśmy Bug, a raczej mały strumyczek, ponieważ nasza graniczna rzeka miała niedaleko swoje źródła. Galicja i Wołyń ogólnie są pod tym względem ciekawymi regionami, ponieważ źródła swoje mają tu: Bug, Styr, Prypeć, Horyń, Seret, Zbrucz, Dniestr, Prut. Gdyby do tego dodać jeszcze Boh (parę kilometrów od Zbrucza) i Cisę (na południowych stokach Karpat) to mamy połowę ważnych i dużych rzek Europy Wschodniej i Południowej. Szosa do Kijowa faktycznie pierwsza klasa.
We Lwowie znaleźliśmy się szybko. Zrobiliśmy przerwę na umówione wcześniej zakupy ukraińskiej chałwy i lwowskich krówek, po czym dalej w drogę. Przyjeżdżamy na granicę i totalny szok. Jesteśmy jedynym autobusem. Ba… jesteśmy jedynym pojazdem (!!!) do odprawy. U Ukraińców jak zwykle mnóstwo papierologii i jeszcze obowiązkowe ksero dokumentów wozu. Pan oczekiwał 20 hrywien prezentu wielkanocnego, doczekał się 6 hrywien opłaty za ksero wg cennika. Przejechaliśmy na polską stronę. Kazali nam zjechać na bok do odprawy celnej. Hm… trzepanko? Przez cały pobyt pilnowałem i uczulałem, aby nie przekraczać limitów przywozu „artykułów specjalnej troski”. No i proszę, dwie walizy sprawdzone dla rutynowej kontroli i „Możecie jechać”. 53 minuty odprawy po jednej i drugiej stronie. To już śrubowane rekordy. Wróciliśmy do Polski.
Z rozkładu jazdy wynikało mi, że najlepiej pożegnać się w Tarnowie. Nie zmogły nas ukraińskie dziurawe drogi, nie zmogła nas granica. Nie daliśmy jednak rady polskim ulicówkom i powrotowi z weekendu majowego. Za Rzeszowem utworzył się gigantyczny korek. Wiedziałem już w tym momencie, że czeka mnie noc w pociągu do Warszawy. Doczłapałem się do Tarnowa, pożegnałem z przesympatyczną grupą. W pociągu relacji Tarnów – Kraków wpadłem już w inny świat. Grupa młodzieży. Jeden z chłopaków mocno już podpity opowiadał reszcie o zaproszeniach na swój ślub, za który sam płaci i wynikłych z tego skomplikowanych relacjach pokoleniowych. Ubawił mnie historyjką pt. co zrobię, jak wygram milion euro. Chłopak kupiłby kamienicę w miejscu odległym od rodziców, a zwłaszcza od przyszłych teściów. W piwnicy urządziłby knajpę, na parterze dobry sklep, na pierwszym piętrze luksusowe apartamenty, na drugim – kasyno, zaś na poddaszu „luksus burdellus”. Ech… marzenia młodych. W Krakowie załapałem się na nocny do Warszawy…