Odessa.
Dla Ukrainy trochę jak dla nas Gdańsk, miasto portowe, w czasach ZSRR jedyne miejsce, gdzie można było liczyć na jakikolwiek kontakt z „zagranicą”. Miasto duże, bo liczące prawie 3 mln mieszkańców. Miasto tradycji i nowoczesności. Tradycji??? Przecież założono je w latach 80-tych XVIII w. Wówczas tereny te zostały odebrane Turcji i przyłączone zwycięską kampanią Potiomkina do kraju Katarzyny II. Potiomkin nie dożył swojego triumfu, ponieważ w końcówce kampanii niespodziewanie zmarł na cholerę. Postać ta zresztą jest tajemnicza. Był kochankiem carycy, ale nigdy się nie obnosił z bogactwem i wpływami. Raczej starał się być w cieniu. Stąd nawet jak przestał być faworytem, to zachował nieproporcjonalny wpływ na sprawy państwowe. Potiomkinowi Rosja i dzisiejsza Ukraina zawdzięczają powstanie takich miast, jak Sewastopol, Cherson, Mikołajów, czy Odessa, wszystkie zbudowane na surowym pniu w obszarze, który do końca osiemnastego stulecia nigdy nic wspólnego z Rusią, Rosją nie miał. Ba…nawet nie był schrystianizowany. Sama Odessa przytłacza swoim rozmiarem, są śliczne cerkwie, stylowe secesyjne kamienice, opera, obowiązkowo pomnik Puszkina, ale i…ulica Lecha Kaczyńskiego. Okazałe Schody Potiomkinowskie najlepiej prezentują się z niemniej okazałego Dworca Morskiego. Schodów pierwotnie miało być 200, ale zostało 193, ponieważ podwyższano drogę portową dojazdową i musiano zabrać areał pod jezdnię. Obok sprzedawane są słynne okrętowe „tielniaszki” z napisem „Odessa Mama”. Cieszą się sporym wzięciem. Wszystkie rozmiary za 50 hrywien. Kupiłem żonie na pamiątkę. Stoi też chłopak z prawdziwą małpką i stara się zarobić na zdjęciach ze zwierzaczkiem. Wieczorem na betonowym nabrzeżu mnóstwo pijanej młodzieży, która na golasa pływa „na morsa”. Woda ma 11 stopni. Ale co tam…teraz to my robiliśmy za małpki do zdjęć, naturalnie z zaproszeniem do wspólnej kąpieli.
Słynne Schody Potiomkinowskie