Monastyr Nekresi

Do kompleksu Nekresi droga okazała się niezwykle interesująca. Jechaliśmy naszą wspaniałą „gablotką” pośród pól winnych i kukurydzianych. Zbliżaliśmy się do gór. Po prawej stronie na zboczu, hen wysoko majaczyły czerwonawe dachówki. To był nasz cel. Marzyliśmy o tym, aby wspiąć się tam na naszych własnych nogach. Chmura deszczu jednak nieubłaganie nadchodziła. Wybór padł więc na marszrutkę, która za 1 lari od łebka zawozi na górę, zaś po 30 minutach przywozi z powrotem na dół. Własnym samochodem wjechać do Nekresi nie można. Zaparkowaliśmy zatem w cieniu, bo słońce cały czas jeszcze dawało do wiwatu. Obok stały dwie marszrutki i grupa izraelska. Duża grupa. Oho…musimy się zabrać, nie będziemy czekać pół godziny. Kierowca nas nie wpuścił i kazał kupić bilety w okienku. W tym kraju czasami panuje dziwna mieszanina zwyczajów. Zatrzymać pojazd można dosłownie wszędzie, nie tylko na przystankach, ale bilet to trzeba kupić u pani w okienku. Melanż Wschodu i sowieckich czasów. Minęliśmy biegiem opiekunkę grupy i wśród lasu rąk dostaliśmy bilety. Po czym szybciutko do wozu, aby nikt nas nie podsiadł.

Jedziemy. Droga o nachyleniu 45 stopni, wyprofilowane zakręty, które sprawnie mijaliśmy, no nie wiem, czy Sandro chciałby jechać po czymś takim? Dojechaliśmy na miejsce i się niebo ściemniło. Wspaniała panorama na równinę Alazani.

Sam kompleks jest w połowie czynny, żyją tam zakonnicy. Zachowały się tam zabudowania i ruiny z różnych okresów, jak na przykład mała bazylika z IV wieku (jedna z najstarszych bazylik w Gruzji), pałac biskupi z VIII-XIX wieku, XVI-wieczna wieża, pozostałości innych zabudowań mieszkalnych i gospodarczych, a także małe kaplice. Miejsce kojarzone jest także z jednym z 13 Ojców Syryjskich – Abibosem, który ponoć spędził tu ostatnie chwile swojego życia. Z drugiej strony szkoda, że wjazd jest koncesjonowany, ponieważ w tak urokliwym miejscu było trochę tłoczno.

IMG_9168